Przyglądając się z bliska dokumentowi Umowy Zgierskiej łatwo zauważymy, że ten dwudziestostronicowy poszyt został przygotowany z wielką starannością. Zadbano o jego wygląd i trwałość. Dlaczego? To nie był zwykły akt notarialny… Jego znaczenie równe było istotnym dokumentom rządowym.
Karty Umowy Zgierskiej imponują dostojnym wyglądem: jest to tak zwany poszyt na papierze, czyli dokument dla większej trwałości (i zapewne powagi) zszyty specjalną dratwą. Szerokość jednej z dwudziestu stron manuskryptu to 20 cm. po złożeniu na pół. Rozłożona umowa ma zatem aż czterdzieści centymetrów szerokości. Kiedy dodamy do tych wymiarów ponad 31 cm długości samej karty, jawi nam się dokument stworzony z rozmachem, jakby dla potwierdzenia wagi zawartych w nim porozumień.
Zwraca uwagę fakt, że umowę wyposażono w znaki wodne, spisano ją w dwóch kolumnach językowych – oraz w kilku kopiach. Ilu? Dokładnej liczby odpisów nie znamy. Zachowały się dwa egzemplarze Umowy Zgierskiej: jeden z nich znajduje się na stałe w Archiwum Państwowym w Łodzi. Drugim dysponuje Muzeum Miasta Zgierza. Jest to odpis sporządzony dla Jana Fryderyka Zacherta, jeszcze wtedy znaczącego kupca sukienniczego z Warszawy.
To właśnie on, zaledwie rok później, na podstawie uzgodnień Umowy, osiedli się w Zgierzu i w wieku 57 lat założy, ustabilizuje a następnie rozbuduje największe przedsiębiorstwo włókiennicze w ówczesnym mieście. Nie był to zresztą pierwszy Zachert w Zgierzu. Swojego krewniaka ściągnął tutaj kuzyn Jana Fryderyka – Jan Samuel Zachert, który wraz z rodziną od 1821 mieszkał już na miejscu, brał też aktywny udział w opracowywaniu założeń Umowy Zgierskiej.
Obydwaj Zachertowie spełniali w następnych latach bardzo pożyteczną misję. Używając kopii Umowy jako swoistego dowodu ustaleń, zawartych między tkaczami a stroną rządową, działali jak emisariusze, zachęcając kolejnych mistrzów sukiennictwa do osadzania się w Zgierzu. Dziś powiedzielibyśmy, że byli “ambasadorami projektu”. Za te zasługi Jan Fryderyk Zachert otrzymał w 1834 roku odznaczenie kawalera orderu św. Stanisława IV klasy, jak to określono „względem osadzenia w Zgierzu fabrykantów sukien, przez co przyłożył się znacznie do pomyślności tegoż miasta”.
Możemy więc domyślać się, dlaczego twórcy Umowy Zgierskiej zadbali o godny wygląd dokumentu. Skoro egzemplarz, napisany w dwóch językach (po polsku i niemiecku) miał stanowić rękojmię zobowiązań rządowych wobec tkaczy, przekonywanie kolejnych zainteresowanych o sensie przenosin do Zgierza musiało być wsparte solidnym “papierem”.
Nie da się zaprzeczyć: tak przygotowany dokument spełnił swoją rolę znakomicie. Zgierz mógł rozwijać się dalej dzięki dobrze przeprowadzonej akcji imigracyjnej. Dziś uznanie budzi fakt, że było tylko jedno zobowiązanie fiskalne wobec państwa, jakie mieli podejmować nowo przybyli tkacze. Podatek konsumpcyjny, zwany dziś dochodowym. Czyli danina od osiągniętych dochodów, nie zaś od obrotów. Z pozostałych zobowiązań finansowych sukiennicy byli zwolnieni. Doprawdy, trudno byłoby znaleźć w dzisiejszej rzeczywistości rozwiązanie bardziej korzystne dla przedsiębiorcy!
Ciekawostką pozostaje, że wciąż nie wiemy, ile odpisów Umowy Zgierskich naprawdę sporządzono i co się z nimi stało… Oprócz dwóch znanych nam egzemplarzy powinny były zostać sporządzone jeszcze co najmniej trzy. Kto wie, może któryś z nich spoczywa zapomniany, na dnie szuflady w biurku, pod ścianą pokoju jednego ze starych, zgierskich domów?
Tekst: Remigiusz Mielczarek
Źródła, konsultacja: Maciej Rubacha, Muzeum Miasta Zgierza